Kończysz siódmy sezon The Office, za oknem ciemno, na szarych
dresach plama z sosu barbecue sprzed dwóch tygodni. Myślisz: „Jestem zerem. Nic
dzisiaj pożytecznego nie zrobiłam”. Hej, nie tak ostro, co? Jesteśmy karmieni
amerykańskim dążeniem do ideału z każdej strony, social media wyciągają swoją
niewidzialną dłoń i zapraszają Cię do perfekcyjnego świata, w którym każda z
nas codziennie biega, je kolorowo i zdrowo, ma idealne ciało, świetne życie
seksualne, a oprócz tego nie zaniedbuje swoich znajomych, jest w dobrym
nastroju i zarabia mnóstwo pieniędzy. I na pewno nikt nie ma na sobie
poplamionych dresów. Pora zdać sobie sprawę, że taka sytuacja kreuje w całym
społeczeństwie postawę „never good enough”. Nie pozwalamy sobie na bycie
„tylko” dobrym, a co dopiero przeciętnym. W Ameryce, kapitalistycznym
królestwie gonitwy za perfekcyjnością, wskaźnik samobójstw kobiet wzrósł o 50
proc., rosnąc po 2 proc. rocznie w okresie 2000-2007 i o 3 proc. rocznie w
okresie 2008-2016. Z kolei wskaźnik samobójstw wśród dziewczynek w wieku 10-14
lat potroił się. Jesteśmy zalewani sygnałami, że kobiety muszą mieć idealne
ciało, a to jak ono wygląda, zależy tylko i wyłącznie od nich. Wiecie, jeżeli
nie spełniacie kanonów, widocznie nie staracie się wystarczająco mocno. Liczy
się zysk jednostki, żeby mieć coraz więcej, coraz lepiej i coraz mocniej. To z
kolei prowadzi do nierealistycznych wymagań wobec siebie i w konsekwencji do
depresji. Leszek Kołakowski, polski filozof i publicysta, uważał, że „nie
chcieć od życia zbyt wiele” to przepis na dobre życie. Celowo nie zostało użyte
słowo „szczęśliwe”, bo Kołakowski nie wie co to szczęście. Twierdzi, że, jeżeli
ktoś poszukuje go jako celu samego w sobie, zadaje sobie pytanie jak go
znaleźć, to nigdy nie będzie prawdziwie szczęśliwy. Zaznacza, że warto
redukować swoje pragnienia, aby przeciwności losu przyjmować ze spokojem.
Lepiej mniej chcieć i mniej się rozczarować.
Dobra, czas się podnieść i pójść do sklepu. Nie przebierasz
swoich reprezentatywnych dresów, skaczesz migiem do osiedlowego marketu ze
zwierzęcym szyldem. Chcesz kupić czipsy. Rozglądasz się i nie wiesz co wybrać,
masz oczopląs. Do wyboru jest chyba z pięćdziesiąt różnych rodzajów, dostajesz
jakiegoś dziwnego skrętu żołądka i bierzesz szybko te sprawdzone. Barry
Schwartz w swojej książce „Paradoks wyboru” pokazuje czytelnikom, że mnogość
opcji wyboru może być prawdziwym koszmarem. Okazuje się, że w momencie, kiedy
możemy zdecydować spośród wielu opcji, którą mamy wybrać, pojawia się lęk.
Chcemy przecież zyskać jak najwięcej, chcemy wybrać NAJLEPIEJ. Wizja podjęcia
decyzji, która okaże się być gorszym wyborem niż inne, jest przerażająca. A
może nie warto roztrząsać „czy podjęłam dobrą decyzję?” i „…a może tamta opcja
była lepsza?”. Popatrz, to jest Twoja paczka czipsów. Nie myśl o innych
czipsach. Ona jest w porządku. Popatrz teraz na swoją plamę na dresach. Ona jest
w porządku. Ty też jesteś w porządku, nie ważne ile dzisiaj zrobiłaś i jak
wyglądasz.
Komentarze
Prześlij komentarz